Recenzja - S. Fitzek "Terapia"

26/2021 || 10/10

⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐


„Nadzieja jest jak kawałek szkła w stopie. Jak długo w niej tkwi, sprawia ból przy każdym kroku. Kiedy jednak szkło zostanie wyjęte, to co prawda rana przez krótki czas krwawi i trzeba trochę czasu, aż wszystko się zagoi, ale w końcu znowu można normalnie chodzić. Ten proces nosi też nazwę żałoby.”

Pewnie już nie raz wspominałam, że Sebastian Fitzek to mój absolutnie ukochany autor, a dzięki „Przesyłce” zaczęła się moja ogromna miłość do thrillerów psychologicznych. Już od dawna „Terapia” czekała na mojej półce i domagała się przeczytania jako już czwarta książka Fitzka. Jej opis mnie tak zaintrygował, że nie mogło być inaczej – gdy tylko się okazało, że nadrobiłam zaległości w egzemplarzach recenzenckich, w moje ręce trafiła właśnie ta książka.

W „Terapii” poznajemy postać doktora Viktora Larenza, psychiatrę, lecz przede wszystkim ojca dwunastoletniej Josy. Od jakiegoś czasu dziewczynka choruje, jednak żaden lekarz nie jest w stanie zidentyfikować jej choroby i tak naprawdę nie wiadomo, co jej dolega. Podczas jednej z wizyt Josy znika w gabinecie lekarskim i już nigdy z niego nie wychodzi. Przez cztery lata zdruzgotany ojciec próbuję odnaleźć córkę, jednak wszystkie jego starania idą na marne. Promyk nadziei pojawia się dopiero wtedy, gdy ten wyjeżdża na wysepkę Parkum na Morzu Północnym. Podczas tego pobytu odwiedza go pisarka Anna Spiegel, chorująca na wyjątkowy typ schizofrenii – spotyka w codziennym życiu postaci, o których pisała w książkach. Historia jednej z tych bohaterek do złudzenia przypomina historię Josy, co sprawia, że Viktor rozpoczyna terapię Anny, usiłując odnaleźć wskazówki, mające mu pomóc w odnalezieniu córki.

Sama nie wiem jak opisać tę książkę. Wydaje mi się, że słowa „niesamowita” czy „świetna” to zdecydowanie za mało. Fitzek po raz kolejny udowodnił, że po przeczytaniu naprawdę dobrego thrillera psychologicznego zamiast mózgu powinniśmy posiadać owsiankę – i tak właśnie było w moim przypadku ;) Do teraz nie mogę pojąć jak to możliwe, że autor tak krąży i zapętla akcję, a sam się w niej nie gubi. Nieraz podczas czytania musiałam robić sobie przerwę żeby przemyśleć wszystko, co się działo i zadecydować, czy już w to wierzę, czy zostało jeszcze na tyle stron, że Fitzek zafunduje nam zaraz ogromny zwrot akcji. Bardzo spodobało mi się to, że niemożliwe było wytypowanie winnego zaginięcia Josy, a także jej dalszych losów. Gdy już myślimy, że wiemy wszystko, okazuje się, że nie znaliśmy nawet jednego procenta prawdy. To właśnie kocham w książkach Fitzka – nieprzewidywalność i ogrom akcji. Jeśli ktokolwiek z czytających nie spotkał się jeszcze z jego twórczością, polecam nadrobić braki, zdecydowanie nie pożałujecie.

Komentarze

Popularne posty